Anna Lissewska - NASTOLATEK.PL

„NASTOLATEK.PL czyli przewodnik po życiu nie tylko dla nastolatków, ich rodziców i pedagogów” – artykuł GRZECH

Pytacie czy masturbacja to grzech. Albo współżycie przed ślubem. A ja nieodmiennie odpowiadam, że grzech to domena kościoła, że nie jestem księdzem tylko psychoterapeutą.

I na tym mogłabym poprzestać, gdyby nie fakt, że w istocie jestem psychoterapeutą, a sprawy grzechu nurtują tych, którzy się zagubili między tym, co słyszą w kościele czy na religii, a czytają – np. w moim dziale. Wypowiedzi rówieśników pod moimi artykułami świadczą o tym, że są tacy, którzy grzechem się nie przejmują, idą za potrzebą ciała i nie widać, by mieli z tym problem. Albo moje artykuły – skoro je piszę, znaczy, że ludzie się onanizują a seks wśród nastolatków istnieje, choć nastolatki po ślubie nie są. (Przy okazji - żeby wziąć ślub, dziewczyna musi mieć ukończone 18 lat, chłopak 21, chyba że dostanie pozwolenie od rodziców, lecz wtedy też musi być pełnoletni)

Świat kręci się po swojemu, kościół naucza inaczej. Ludzie żyją latami bez ślubu, wychowują razem dzieci, wspólnie starzeją się, potem kładą ich w jednym grobie. Grzeszą? Młodzi chłopcy masturbują się w ukryciu, marzą przy tym o dorosłym seksie, dzięki temu nazajutrz idą grzecznie do szkoły a w ich głowach robi się miejsce na naukę. Grzeszą? Chłopak z dziewczyną krok po kroku dojrzewają w uczuciach, odkrywają swoje ciała i okazują sobie w pełni miłość. Grzeszą?

Grzech to pojęcie względne. W każdej religii jest nim co innego. Wg buddyzmu „grzeszycie” co dzień zjadając niewinne istoty, wg islamu grzechem jest taniec kobiety z mężczyzną nie mówiąc o bikini na plaży czy mini, wg judaizmu grzeszą ci, którzy wyrabiają i pieką ciasto w sobotę, ja teraz też grzeszę – bo piszę a właśnie jest sobota… Bezwiednie grzeszycie co dzień także jako katolicy.

Tak naprawdę ważne jest w co wierzycie i dlaczego. Nawet głęboka wiara ugina się pod ciężarem wątpliwości, ale z reguły dla tych osób jest jasne, co mają czynić, wiara pozwala im przezwyciężyć chwile słabości. Gorzej z tymi, którzy wierzą, bo muszą, bo nie wypada inaczej, karnie trzeba odbębnić mszę co niedziela, bo się nie ma odwagi nawet pomyśleć, czy rzeczywiście się wierzy czy to tylko ze strachu (tylko przed kim? - przed Bogiem?, przed sąsiadami?, przed księdzem?).

Wiara to osobista, intymna sprawa i nikomu, mnie również, do tego, co w tej sprawie czujecie. Warto czasem jednak poświęcić chwilę na refleksję: czy zasady mojej wiary są w zgodzie ze mną samym, czy też są w głębokim konflikcie z moimi pragnieniami? Czy to nie z braku własnych granic, z lęku, że są słabe i samemu się nie powstrzymam przed ulegnięciem seksualnym impulsom, trzymam się przykazań kościoła, są one moim zewnętrznym strażnikiem, bo sam jestem zbyt słaby? Czy przypadkiem nie wymknęło to się już spod kontroli – religijne zasady stały się wewnętrzną instancją, która żyje już swoim życiem – każde przeciwstawienie się wewnętrznemu strażnikowi kończy się potwornymi wyrzutami sumienia, napadami lęku, bezpodstawną paranoją np. na temat niechcianej ciąży, a może już chorobą psychiczną – jakimś diabłem, który kusi, jakimś piekłem, które widzicie w snach i na jawie? Czy poświęcenie siebie na ołtarzu wiary nie dzieje się kosztem psychicznego zdrowia? Bo niestety ludzie są różni, mają różną konstrukcję psychiczną, są więc też tacy, którzy konfliktu między wpojonymi im zasadami a dobijającymi się z ciała impulsami seksualnymi nie wytrzymują. Są tacy, którzy aby z tym sobie jakoś radzić, aby impulsy ich nie powiodły do strasznego grzechu, wypierają je, chowają głęboko w podświadomość i robią to oczywiście bezwiednie. Niestety – zwłaszcza w wieku nastu lat, gdy hormony szaleją a impulsy są bardzo silne, nie da się ich stłumić do końca. Wybuchają w najmniej odpowiednim momencie, przerażając was samych, wydostają się przy najmniejszym spadku kontroli (np. pod wpływem alkoholu), a jeśli wewnętrzny zakaz jest bardzo silny, prowadzą do choroby psychicznej. Nerwica natręctw to jedna z takich chorób. Aby nie dać szansy impulsom, by nie było ani skrawka miejsca w świadomości dla ich istnienia, rozwija się cały system rytuałów, czynności, które trzeba wielokrotnie powtarzać: mycie rąk, odliczanie, sprawdzanie, czy zakręciło się gaz czy zamknęło drzwi, chodzenie po chodniku tak, by nie nadepnąć linii, powtarzanie wciąż tych samych wierszyków, zakładanie i zdejmowanie butów zawsze siedem razy przed wyjściem… Inną formą radzenia sobie psychiki ze zbyt dużym naporem niechcianych impulsów jest psychoza – osoba traci kontakt z rzeczywistością, ma przymus robienia rzeczy, których nie zrobiłaby nigdy będąc zdrową, albo ma urojenia, halucynacje, widzi i słyszy na zewnątrz to, co w rzeczywistości jest w jej głowie, choć przerobione tak, by nadal być niezrozumiałym.

Spytacie, co więc robić? Jak być w zgodzie z wiarą i nie zwariować? Nie ma prostej odpowiedzi, ale jedno jest pewne – choroba przychodzi wtedy, gdy w waszej świadomości nie ma miejsca na impulsy i pragnienia. A przecież odczuwanie ich nie jest równoznaczne z bezkrytycznym zaspakajaniem ich czy rozładowywaniem. Jest wiele pośrednich stanów między całkowitym zakazem dla ich istnienia a „hulaj dusza, piekła nie ma”. Można je czuć, to nie jest równoznaczne z realizacją. Czy pójdziecie za swoim pragnieniem, czy nie, to już wasza osobista decyzja, ale warto by coś takiego, jak decyzja, w ogóle miało miejsce. Jeden powstrzyma się całkiem w imię zasad, które uwewnętrznił, uznał za swoje, inny elastycznie dostosuje zasady do siebie, do tego, co dla niego rzeczywiście dobre. To wymaga pewnej dojrzałości – wiedzieć, co jest dla mnie dobre. A ci, którzy nie wytrzymają, poniesie ich, stracą kontrolę, niech mają potem trochę miłosierdzia dla siebie – grzeszyć jest rzeczą ludzką. Prawdziwym „grzechem” jest nie wyciągać wniosków na przyszłość.